środa, 19 września 2012

Flan

Flan to nic innego jak custard z karmelem. Robione na odwrót i przed serwowaniem odwrócone na talerz jest pysznym i dość słodkim deserem francuskim, bardzo popularnym na całym świecie. Flan serwujemy po niezbyt obfitym posiłku i z gorzką kawą... Przepis zaczerpnąłem, z małymi modyfikacjami, stąd. Podaję przepis dla 4 osób, ale sam zrobiłem dla dwu. Do przygotowania potrzbujemy odpowiedniej ilości małych ceramicznych misek, zwanych ramekin.


Flan (4 osoby)

Custard:
1 szklanka śmietany go gotowania (moja miała 15%)
1/3 szklanki mleka 3.2%
1/2 laski wanilii (można zastąpić ekstraktem, ale to nie to samo)
2 duże jajka
1 żółtko
szczypta soli
3 łyżki cukru białego

Karmel:
1/2 szklanki cukru białego
4 łyżki wody

Czas przygotowania: ok. 1h (z pieczeniem)

1. Zaczynamy nagrzewać piekranik do temperatury 175C.

2. Zaczynamy od doprowadzenia mleka, śmietany, soli i zawartości wydrążonej laski wanilii do stanu tuż przed zagotowaniem. Cały czas mieszamy. W momencie kiedy nasza kremowa masa zacznie się już niemal gotować, zdejmujemy natychmiast z ognia. Odstawiamy do ochłodzenia. Chcemy żeby mleko przeszło smakiem wanilii, w czym ma pomóc temperatura. Bardzo uważamy, żeby mleko się nie gotowało.

3. Kiedy mleko się nam chłodzi, na ogień stawiamy naczynie z grubym dnem, w którym będziemy robić karmel. Wrzucamy cukier i zalewamy wodą. Na średnim ogniu trzymamy aż do czasu aż powstanie ciemno bursztynowy płyn, który po schłodzeniu stworzy karmelową warstwę flanu. Co ważne, nie mieszamy karmelu, a jedynie poruszamy garnuszkiem ruchami okrężnymi, dzięki temu karmel nie stwardnieje już podczas przygotowania. Potrwa to dobrych kilka minut, ale trzeba cierpliwie czekać i uważać w końcowej fazie, żeby karmel się nie przypalił. Gdy jest gotowy, rozlewamy go do bardzo dobrze natłuszczonych misek ceramicznych.

4. Teraz w osobnym naczyniu mieszamy jajka z cukrem bardzo dokładnie i, cały czas mieszając, łączymy je z wystudzonym już trochę mlekiem z wanilią. Tą wymieszaną substancję wlewamy do miseczek nad karmel, który już zdążył stwardnieć.

5. Teraz pieczenie. Wsadzamy mieseczki do foremki (może być taka do pieczenia) i zalewamy dookoła bardzo gorącą wodą, bowiem flan piecze się w kąpieli wodnej. Woda w foremce powinna sięgać przynajmniej do połowy wysokości misek. Wsadzamy całość ostrożnie do piekarnika na 35-40 minut. Sprawdzamy po tym pierwszym czasie - jeżeli flan jest wciąż płynny, wkładamy na kolejne 5 minut. U mnie po 35 wszystko było OK.

6. Schłodzone podajemy tego samego, albo po przechowaniu w lodówce, następnego dnia. Robimy to w ten sposób, że nożem odseparowujemy flan od ścianek misek i przekładamy górą do dołu na talerz (talerz przykładamy go do brzegów miseczki i obracamy oba naraz). Karmel będzie twrzył wierzchnią warstwę, ale też trochę się rozleje po talerzu, dając typowy wygląd flana.

środa, 12 września 2012

Risotto: szpinak, gorgonzola i pomidory suszone na słońcu

Dzisiaj czas na małe risotto. W przepisie użyłem kilku ciekawych składników, bowiem obok w miarę standardowego szpinaku, dodałem ser gorgonzola i suszone słońcem pomidory, które przechowuję zanurzone w oliwie. Tyle. Ilości i proporcje, które podaję nie są zbyt szczegółowe, bowiem dla mnie risotto robione jest na wyczucie - widać zwyczajnie kiedy jest gotowe. Moja wersja zawiera ryż troszkę twardy, powiedzmy jak al dente przy makaronie, ale to jest moja preferencja. Można gotować dłużej, pamiętając jednak żeby nie doprowadzić do jego zupełnego dezintegracji.

Risotto ze szpinakiem, gorgonzolą i pomidorami suszonymi na słońcu (2-3 osób)

200 ml ryżu arborio
500 ml bulionu1 szklanka białego wina
1 średnia cebula
2 ząbki czosnku
3 garści świeżego szpinaku
50 g sera gorgonzola
6 szt. suszonych pomidorów
sól, pieprz
oliwa z oliwek

Czas przygotowania: ok. 30 min.
1. Potrzebujemy patelni z przykrywką. Sporej. Na rozgrzaną oliwę z oliwek wrzucamy drobno posiekaną cebulę i szklimy kilka minut. Następnie dorzucamy drobno posiekany czosnek i smażymy jeszcze przez minutę.

2. Na to wsypujemy odmierzony ryż i na średnim ogniu lekko podsmażamy obtaczając olejem, uważając przy tym żeby się nie spalił. Po paru minutach, kiedy każde ziarenko miało już styczność z olejem, zalewamy ryż winem. Ja użyłem takiego lekkiego białego wytrawengo wina, jakich na Węgrzech dostatek. Można użyć czerwonego, ale zmieni to kolor potrawy.

3. Od teraz zaczynamy liczyć czas. Risotto powinno się gotować około 20 minut, nawet krócej jeżeli robimy je na dużym ogniu, a dodawany bulion niemal wrze. Kiedy wino się nam wchłonie niemal całkiem (a cały czas wszystko mieszamy), dolewamy dwie chochle bulionu. Wraz z upływem czasu, zobaczymy jak potrawa gęstnieje.

4. Przy grugim dodaniu bulionu (bo dodajemy go stopniowo, po dwie rzeczone chochle, co kilka minut) przykrywamy ryż dwiema garściami umytego szpinaku, który powinien przesłonić całą powierzchnię patelni. Całość przykrywamy. W ciągu kilku minut, dwu albo trzech, szpinak zwiędnie. Kiedy tak się stanie odkrywamy naczynie i wmieszowujemy szpinak w ryż.

5. Kiedy nasze risotto jest już prawie gotowe (u mnie - a pracowałem z małym ogniem - było to około 17 minut) dorzucamy do risotto pokrojoną w średnią kostkę gorgonzolę i posiekane bardzo drobno suszone pomidory. Mieszamy porządnie, ser zacznie się błyskawicznie roztapiać i zagęści potrawę. Na to dorzucamy pozostałą garść szpinaku, przykrywamy i czekamy może 2 minuty aż szpinak podwiędnie. Chcemy żeby był w miarę świeży w gotowym daniu. Idealne risotto powinno być lekko płynne, ale trzymać się ładnie razem na płaskim talerzu.
6. Serwujemy z liśćmi bazyli, posypany parmigiano reggiano i z octem balsamicznym u boku.

niedziela, 9 września 2012

Palócleves

Po skomplikowanych przepisach, wypełnionych długimi godzinami oczekiwania na wyrośnięcie i fermentację ciasta, postanowiłem umieścić tu coś lżejszego i bardziej adekwatnego do pory roku. Wczesna jesień to zimne wieczory, wyrywające nas z ciepłych promieni słońca, dających jeszcze ułudę trwającego lata. Zupę, którą dzisiaj przygotowałem, znają wszyscy Węgrzy - to jedno z głównych dań kuchni madziarskiej. Jest pyszna, sycąca i bardzo łatwa w przygotowaniu. Duża ilość warzyw i bogactwo  zielonych przypraw dają zupie wrażenia lekkości i świeżości.


Zupa „Palócleves”

½ kg piersi z kurczaka
30 dkg ziemniaków
30 dkg zielonej fasolki
1 duża cebula
2 ząbki czosnku
1 łyżeczka estragonu
1 łyżeczka bazylii
1 łyżeczka majoranku
1 łyżeczka lubczyku
Sól, pieprz
1/2 łyżeczki czerwonej słodkiej papryki
sok z połówki cytryny (opcjonalnie)
2 łyżki mąki
150 ml śmietany (20%)
1 łyżka oleju
2 garści zielonej cebulki

Czas przygotowania: 1h

1. Używamy dużego garnka. Na oleju podsmażamy drobno posiekaną cebulkę oraz pokrojoną na małe kawałki pierś z kurczaka. Solimy, dodajemy pieprzu i czerwonej papryki. Smażymy dotąd, aż mięso zbrązowi się ze wszystkich stron. Teraz dodajemy przeciśnięty przez praskę lub posiekany drobno czosnek i smażymy jeszcze przez minutę.

2. Zalewamy wszystko 2 litrami wody i dodajemy lubczyk, majoranek, bazylię i estragon, porządnie solimy i dodajmy pieprzu według uznania. Mieszamy solidnie i gotujemy aż do momentu kiedy mięso będzie prawie gotowe (długość tego etapu zależy zatem od wielkości kawałków kurczaka). U mnie, od momentu zagotowania, trwało to może 10 minut.

3. Kiedy mięso będzie już prawie miękkie, dorzucamy pokrojone w stosunkowo drobną kostkę ziemniaki i pokrojoną w kilkucentymetrowe kawałki zieloną fasolkę (moja zielona fasolka była żółta, żaden problem). Można użyć mrożonej, z tym że wtedy dodajemy ją kilka minut wcześniej niż ziemniaki. 


4. Jesteśmy na ostatniej prostej. Gotujemy  wszystko dotąd, aż ziemniaki będą miękkie. Teraz w małym naczyniu dokładnie mieszamy śmietanę z mąką, tak by nie było grudek. Dodajemy do niej, stopniowo, po łyżce gorącej zupy i natychmiast mieszamy. Powtarzamy ten krok kilka razy, aż nasz zagęszczacz stanie się dość płynny. Wlewamy go teraz do zupy i mieszamy dokładnie. Gotujemy jeszcze kilka minut i gotowe. Opcjonalnie możemy w tym momencie dodać sok z połówki cytryny, ja pominąłem.

5. Przed serwowaniem dodaję kilka garści świeżo posiekanej zielonej cebulki.


piątek, 7 września 2012

Ciabatta o podwójnej hydracji

Kilka dni temu zrobiłem zupełnie improwizowaną na szybko ciabattę. Nie była to  jednak klasyczna ciabatta, ani najlepsza jaką jadłem, ale jak na dwie godziny pracy była znakomita. Jako kontrapunkt dla tamtego wymyślonego na poczekaniu przepisu, znalazłem taki, bardzo skomplikowany i znacznie bardziej czasochłonny. Dość powiedzieć, że aby wykonać go potrzeba kilku kroków, które dla laika nie do końca są od razu zrozumiałe. Do pracy zabrałem się wieczorem, około 20, ale pierwszy smak ciabatty zagościł w moim podniebieniu dopiero w porze lunchu dnia następnego. Do właściwego wykonania przepisu potrzebne jest dość sporo narzędzi, których ja niestety nie mam. Nie mam bowiem miksera do wyrabiania ciasta, nie mam couche, czyli tekstylnej formy do wyrastania, ani kamienia do pieczenia. Pomimo tych wszystkich braków, ciabatta wyszła cudowna, z wielkimi wspaniałymi dziurami i niezwykle chrupiącą skórką. Mój przepis jest zapisem tego, jak ja pracowałem. Jeżeli chcecie zobaczyć oryginalny przepis odwiedzcie tę stronę.

 

Według przepisu, powinenem był użyć mąki wysokobiałkowej, takiej z zawartością prawie 12g białka. Moja mąka miała całkiem przyzwoite 10.6g, co uważam za dolne stany do przyjęcia. W każdym razie nie sądze by miało sens używanie mąki z zawartością białka poniżej 10g. Jeszcze dodam, że poolish to coś w rodzaju przed-fermentu, który pozwala uzyskać odpowiednią strukturę  ciasta i dodaje specyficznego smaku.

Ciabatta (2 średnie bochenki)

Poolish:
190 g mąki białej przennej (typ 550)
190 g wody
1/8 łyżeczki suchych drożdży instant

Ciasto:
310 g mąki białej pszennej (typ 550)
190 g wody
10 g soli
1/8 łyżki suchych drożdży instant
15 g oliwy z oliwek
Poolish z pierwszego etapu (380 g)

Czas przygotowania: około 17 godzin

1. 12 godzin przed rozpoczęciem prac nad ciastem (czyli najlepiej wieczór przed) przygotowujemy poolish, w ten sposób, że mieszamy wszystkie jego składniki w pojemniku, który następnie bardzo dokładnie przykrywamy i pozostawiamy, w temperaturze pokojowej (ok. 22C), do fermentacji na 12 godzin. Składniki muszą być dość dobrze wymieszane, tak żeby ciasto równomiernie pracowało.

2. Po 12 godzinach przekładamy nasz poolish do większego naczynia, dolewamy 150g wody (pozostaje nam więc 40g), oliwę z oliwek i mieszamy aż wszystkie składniki się ładnie połączą. Potrwa to kilka minut.

3. Do tej bardzo płynnej masy dosypujemy 30g mąki (pozostaje nam 160g) i mieszamy dotąd, aż powstanie dość kremowa jednolita masa. To kolejne kilka minut.

4. Teraz dorzucamy pozostałe 160g mąki oraz drożdże. Mieszamy dokładnie aż powstanie dość miękkie i luźne ciasto. Przykrywamy i odstawiamy w temperaturze pokojowej (tym razem to ok. 24C) na proces zwany autolizą. Nie pytajcie. Potrwa on 30 minut.

5. Po pół godziny dosypujemy soli i rozpoczynamy najbardziej żmudny etap (nie dla tych jednak, którzy są w posiadaniu KitchenAid albo innego Kenwooda) wyrabiania bardzo lepkiego ciasta. Przez 10 minut pracujemy dość żwawo nad zautolizowanym ciastem z solą.

6. Po rzeczonych dziesięciu minutach, kontynuujemy pracę nad ciastem, przez kolejne dziesięć, tym razem stopniowo dodając wodę, po kilka łyżeczek na raz. Ciasto będzie bardzo lepkie, więc warto się wyposażyć w odpowiednią łyżkę, taką do wygładzania lub wybierania ciasta. Bez niej chyba bym sobie nie poradził. Po dziesięciu minutach powinniśmy uzyskać bardzo błyszczące i elastyczne ciasto. Proces dodawania wody na dwóch etapach to właśnie podwójna hydracja, która ma umożliwić maksymalną aktywizację glutenu. Tutaj możesz przeczytać więcej o hydracji.

7. Teraz czas na 3 godzinne wyczekiwanie, aż ciasto wyrośnie. W tym celu umieszaczamy je w dobrze naoliwionym pojemniku i szczelnie przykrywamy. Ciasto wyrośnie nam około dwukrotnie.

8. Teraz pora na formowanie bochenków. Piekarze używają do tego couche'a, czyli specjalnej tkaniny bądź materiału, który można uformować w taki sposób, który nada ciastu odpowiedniego kształtu. Couche jest kluczowy np. w przypadku bagietek. Ponieważ ja go nie miałem (nawet nie wiem, gdzie miałbym go zacząć szukać) stworzyłem coś na jego kształt, kładąc w odpowiednich odstępach odwrócone foremki do pieczenia i wyściełając przerwy pomiędzy nimi ręcznikami kuchennymi. Bochenki formujemy w ten sposób, że najpierw wykładamy całe ciasto na omączoną powierzchnię, a następnie przecinamy je na pół. Formujemy dwa podłużne, lekko prostokątne bochenki i wkładamy do naszego prowizorycznego couche'a, który uprzednio porządnie posypujemy mąką. Ciasto ma wysoką hydrację (76%), co powoduje że jest bardzo lepkie, trzeba więc mieć mąkę cały czas w odwodzie. Podczas tego ostatniego wyrastania bochenki powinny być przykryte, co uchroni je przed wyschnięciem.


9. Po godzinie ciabatty powinny być już odpowiednio wyrośnięte (resztę zrobią podczas pieczenia), zatem albo przekładamy je na rozgrzany kamień do pizzy, albo - jak w moim przypadku - na blachę wyłożoną papierem do pieczenia. Ja  dokonałem transferu w ten sposób, że przeniosłem bochenek w ręczniku (na jeden bochenek przypadł mi jeden ręcznik) i energicznym ruchem przerzuciłem go na blachę, jednocześnie przewracając.


10. Teraz już - szczęśliwie - ostatni etap prac. Wsadzamy bochenki do nagrzanego wcześniej do 230C piekarnika na 35 minut. Oryginalny przepis sugeruje naparowanie go przez pierwsze 15 minut, ale ja umieściłem naczynie z gorącą wodą w piekarniku na cały okres pieczenia. Skórka wyszła bardzo chrupiąca, więc jeżeli chcemy mniej chrupiącą otoczkę, powinniśmy wyciągnąć pojemnik z wodą po kwadransie.


11. Gotową ciabattę chłodzimy przez kilka minut i podajemy z oliwą z oliwek. Moja oliwa jest prosto z Grecji i ma głęboki zielony kolor. Dziękuję Tatianie za ten wspaniały prezent.


Ciabatta miała super ładne dziury. Takie, jakie ciabatta mieć powinna.

czwartek, 6 września 2012

Croissanty czyli dużo masła i pracy

Jedną z wyrożniających kuchnię francuską cech jest niewątpliwie ilość masła, niespotykana chyba w innych krajach europejskich. Doskonałym przykładem na to są croissanty. Najbardziej chyba, obok bagietki, charakterystyczny francuski wypiek napakowany jest masłem, które przy pieczeniu wydaje zapach, który w kombinacji z zapachem pieczywa, daje niewyobrażalnie apetyczny aromat. Choćby dla tego właśnie aromatu w kuchni, warto spróbować przygotować własne croissanty. Nie jest to zadanie bardzo łatwe, zajmuje sporo czasu, wymaga względnej ostrożności i nie zawsze idealnie wychodzi, ale jeszcze raz: warto. Oto jak zrobić croissanty. Przepis na ciasto i proporcje masła wziąłem stąd. Swoją drogą, podziwiam umiejętności profesjonalnych piekarzy. Respekt.

Croissanty (12-18 sztuk, zależnie od rozmiaru)

500g mąki (ja użyłem chlebowej, sugerowanej w przepisach, typ 800)
10 g soli
1 paczka suchych drożdży (7g)
65 g cukru
250 ml wody200 g masła
1 jajko (do smarowania)

Czas przygotowania: ok 16 godzin (z wyrastaniem)

1. Zaczynamy od wyrobienia ciasta. Zwyczajnie mieszamy ze sobą wszystkie składniki: mąkę, sól, drożdże (sól i drożdże nie powinny się dotykać), cukier i letnią wodę. Ugniatamy je dobrze przez ok. 10-12 minut. Moja uwaga jest taka, że jeżeli używamy mąki chlebowaej typ 800, dużo ciężej będzie pracować z ciastem, natomiast efekt będzie rewelacyjny. Jeżeli pracujemy ze zwykłą mąką typ 550, rezultat będzie bardzo dobry, ale łatwiej będzie pracować. Ja używałem w przeszłości zwykłej 550-tki i wychodziło dobrze, więc jeżeli nie masz chlebowej, albo nie chcesz się zbytnio męczyć, użyj zwyczajnej. Wracamy d pracy: kiedy ciasto jest wyrobione, rolujemy je na około 2cm grubości prostokąt i wsadzamy do zamrażarki na 30 minut. W międzyczasie upewniamy się, że masło, którego będziemy wkrótce używać, jest dobrze schłodzone w lodówce.

2. Wyciągamy nasze zimne ciasto i kładziemy na omączonej powierzchni. Na środek kładziemy pokrojone na troche ciensze od ciasta plasterki masło, podobnie jak niżej. 


3. Teraz zakładamy boki do środka, tak by brzegi skrzydeł pokryły całe masło i wałkujemy ostrożnie, wzdłuż "szwu". Przez czały czas naszej pracy wałkujemy tylko w ten sposób. Na uwadze musimy mieć, by zminimalizować jakiekolwiek potencjalne dziury w cieście, przez które może wydostać się masło. Ciasto na croissanty ma mieć mnóstwo odzielonych od siebie masłem warstw mąki. W tym także celu chłodzimy oba elementy, bowiem przy wałkowaniu masło się ogrzewa i może wypłynąć bokami. Ostatnia ważna uwaga - masło nigdy nie może być twardsze niż mąka, bowiem zwyczajnie ją wtedy przy wałkowaniu przebije. Reasumując: pracujemy z zimnymi mąką i ciastem, wałkując zgodnie z widocznym szwem.


4. Po rozwałkowaniu jak wyżej, zakładamy boki do środka, tym razem dzieląc je na trzy części. Czyli: obracamy ciasto o 90 stopni, prawe skrzydło (1/3 długości) składamy do środka, na to zakładamy teraz drugie, lewe, skrzydło. Tworzymy w ten sposób trzywarstwową konstrukcję o długości 1/3 tej oryginanej. Uwaga - jeżeli przy składaniu ciasta widzimy, że pomiędzy warstwami nagromadziło się zbyt dużo mąki, możemy ją usunąć, np. pędzlem kuchennym. Wałkujemy teraz wzdłuż założenia, mając przekrój ciasta widoczny od naszej strony. Grubość: ok 2 cm. Wygląda to tak:

5. Teraz składamy je raz jeszcze, jak poniżej. W tym momencie nasze ciasto jest dość ciepłe, trzeba je więc ochłodzić. W tym celu zawijamy je ciasno w folię kuchenną i wkładamy do lodówkina około 45 minut do godziny.


6. Po tym czasie ciasto wyciągamy zimne ciasto i powtarzamy powyższy etap. Robimy tak w sumie 4 razy, za każdym krokiem multiplikując ilość warstw. Dwie uwagi - jeżeli nie masz czasu, cierpliwości lub widzisz, że robi się podczas wałkowania zbyt wiele dziur, przez króte wyziewa masło (co można w sumie doraźnie korygować poprzez posypywanie tych dziur cienką warstwą mąki), możecie albo przy jednym z kroków założyc ciasto tylko raz, albo zrobić tylko 3 kroki. Może ciasto nie będzie miało aż tylu warstw, ale wciąż otrzymamy croissanty. Po zakończeniu 4 kroków, zawijamy ciasto bardzo szczelnie w folię spożywczą (ja zawsze używam aż trzech folii, dla pewności, że nie dostanie się do środka powietrze). Zostawiamy je teraz w lodówce na kilka dobrych godzin, a najlepiej na noc. To pozwoli na odpowiednie wyrośnięcie, no i będziemy mogli zjeść croissanty na - choćby nawet późne - śniadanie. Po czasie spędzonym w lodówce, ciasto napęcznieje tak:


7. Po odwinięciu folii, tniemy ciasto w poprzek. 


8. Jeżeli wszystko poszło zgodnie z planem, z przekroju nasze ciasto będzie wyglądało mniej więcej tak:


 9. Od tego momentu, do gotowych croissantów, coraz bliżej. Bierzemy jedną część ciasta i wałkujemy wzdłuż przekroju (druga część czeka na swoją kolejkę w lodówce). Po rozwałkowaniu, ciasto powinno mieć około pół centymetra grubości, tak na oko. Z paska ciasta kroimy trójkąty o ostrym czubku, mniej więcej tak:
 

10. Teraz czas uformować nasze croissanty. Robimy to zaczynając od podstawy trójkąta, robiąc lekkie wgłębienie przy pierwszym ruchu, i zawijając stopniowo do góry. Ma być nie za ciasno, żeby ciasto mogło rosnąć, ale i nie  zbyt luźno, bo może się rozpaść podczas ostatniego wyrastania.
   


11. Po zawinięciu, odkładamy nasze croissanty na wyłożoną papierem do pieczenia blachę. Czubek trójkąta, z którego zwinęliśmy rogalik, powinien zawsze być pod spodem, inaczej z dużym prawdopodobieńswtem możemy założyć, że croissant się nam rozwinie. Przykrywamy wszystko folią.

 

12. Zostawiamy do wyrośnięcia  na około półtorej godziny. Pamiętamy, że urosną jeszcze trochę podczas pieczenia. Wyrośnięte po raz ostatni croissanty smarujemy rozbitym jajkiem. Jak widać poniżej, nie zmarnowałem żadnych skrawków, zrobiłem croissanty nawet malutkich rozmiarów - wszystkie smakowały znakomicie.


 

13. Teraz wsadzamy je - nareszcie - do nagrzanego do 180 stopni piekarnika na 18-20 minut. Wyciągamy je następnie - otoczeni magicznym zapachem - do ostudzenia na jakieś 10 minut. Najlepiej studzić je na kratce grillowej.


14. Serwujemy.

Nie ma nic lepszego niż ciepłe, świeże i zrobione własnym wysiłkiem croissanty. Parę uwag dodatkowych. Wyrośnięte ciasto (takie gotowe do smarowania i pieczenia) można zamrozić. Takie zamrożone croissanty potem wkładamy prosto z zamrażarki do piekarnika, rozgrzanego do 200 stopni na 20-22 minut. Są równie pyszne i gotowe w pół godziny, więc warto przygotować np. drugie tyle, ile wskazuje przepis i zamrozić. Może jest z tym trochę więcej pracy, ale pozwala to na zrobienie odpowiednich zapasów na kilka pysznych francuskich śniadań. Osobista uwaga: kiedy croissanty wystygną, używam ich do robienia kanapek. Są zwyczajnie przepyszne, nie wiem czy nie równie dobre jak świeże.



niedziela, 2 września 2012

Ciabatta w 2 godziny

To właściwie nie do końca ciabatta. Miałem ochotę na świeży chleb w sobotni wieczór. Wziąłem kilka składników i korzystając z podstawowej wiedzy jaką mam na temat pieczenia, skleiłem coś takiego. Nie czekałem zbyt długo by wyrosło, nie bawiłem się też w ugniatanie i tak dalej. Wyszedł bardzo, ale to bardzo dobry chleb, najbliższy chyba ciabbacie. Najlepszy to dowód na to, że chleby nie są trudne do zrobienia, więc zachęcam do eksperymentowania. Dobry efekt eksperymentu po stokroć lepiej "smakuje" niż dokładne trzymanie się przepisu. No więc tak do tego doszło... w dwie godziny: od rozpoczęcia do konsupcji.

Ciabatta (1 płaski bochenek)

2 szklanki mąki pszennej (typ 550)
1 szklanka wody
1 łyżka oliwy z oliwek
4 g suchych drożdży instant
1 płaska łyżeczka soli
1 łyżeczka cukru

Czas przygotowania: 2 godziny

1. Mieszam wszystkie składniki, aż powstanie dość płynne ciasto. Jeżeli lepi się za bardzo do rąk, uniemożliwiając pracę, można dorzucić parę łyżek mąki. Kiedy już stworzymy coś na podobieństwo zdjęcia poniżej, odstawiamy do wyrośnięcia. Tworzenie ciasta plus jego wyrastanie to 1 godzina. 


2. Wyciągamy wyrośnięte i miękkie ciasto na omączoną blachę i tworzymy coś na kształt podłużnego, płaskiego placka. Przykrywamy na około 20 minut, w tym samym czasie nagrzewając piekarnik do 225 stopni.

3. Po 20 minutach, ciasto odrobinę nam wyrośnie, więc możemy je wstawić do nagrzanego piekarnika. W piekarniku, w początkowym etapie, wyrośnie jeszcze trochę, choć nie za bardzo. Zrobiłem tak umyślnie, żeby mieć dokłądnie taki chleb, na jaki miałem ochotę. Można drugi etap wurastnia wydłużyć i do godziny. Pieczemy przez 25 minut.


4. Przed podaniem chłodzimy chleb przez ok. 15 minut, co daje nam dokłanie drugą godzinę od rozpoczęcia pracy. Spód wyszedł pięknie przypieczony i chrupiący, góra bardziej miękka i gąbkowata. Chleb, mimo krótkiego wyrastania, miał odpowiednią "pulchność".

Durszlak.pl