poniedziałek, 16 lipca 2012

Sajgonki w chińskiej oprawie czyli ciekawy eksperyment

Od czasu do czasu człowiek wpada na pomysł zrobienia czegoś dziwnego i trudnego. Ja postanowiłem zrobić sajgonki. Właściwie to nie ja sam, ale ja z kolegą. Więc pewnego dnia, popijając soki wieczorem, wynaleźliśmy przepis (stąd) i przygotowaliśmy zrazu ciasto. Następnego dnia zrobiliśmy sajgonki. Jeśli chodzi o nadzienie i sos, to improwizowaliśmy stuprocentowo. Użyliśmy tego, co akurat było. Mieliśmy mnóstwo frajdy, no i efekt okazał się znacznie lepszy od przewidywanego. Nie mówię, że nadzienie było idealne, a sos nie do pobicia. Było bardzo eksperymentalnie i duchowo.
Parę uwag. Po pierwsze, mąke tapioca zastąpiłem kukurydzianą. Po drugie, do nadzienia użyłem korzenia fenkułu czyli kopru włoskiego, o którego walorach i anyżowym posmaku możecie poczytać tutaj. Smażony w WOKu daje znakomity zapach i smak. Niedocenione warzywo. Po trzecie, są skórki sajgonkowe  łatwiejsze do przygotowania, ale nie ma z nimi tyle zabawy.

Skórki popiah (12 sztuk)

250 g mąki pszennej
1 szklanka wody
1/2 łyżeczki soli
1 łyżeczka mąki kukurydzianej

Czas przygotowania: 40 minut (plus odpoczynek w lodówce)

1. Dzień wcześniej, lub opcjonalnie minimum 4 godziny przed, przygotowujemy ciasto. Mieszamy wszystkie składniki aż powstanie bardzo kleista masa, po czym wyrabiamy ją bardzo dobrze przez około 20 minut. Wyrabianie polega na podnoszeniu ciągnącego się coraz bardziej ciasta i uderzaniu nim o miskę lub powierzchnię. Aktywujemy tym samym gluten, który umożliwi nam smażenie. Efektem ma być bardzo kleista i ciągnąca się masa, która w trakcie odpoczywania stanie się jeszcze bardziej elastyczna.


2. Następnego dnia wyciągamy miskę z ciastem i zbieramy je w jedną dłoń, drugą pozostawiając suchą. Zaczynamy teraz zawijać ciasto na siebie w dłoni aż stanie się jedną całością. Wiem, że to słabe tłumaczenie, ale nie wiem jak to inaczej ująć. Powinno bez problemu wisieć odwrócone w naszej dłoni, bardzo powoli ciągnąc się w dół. Od tego momentu, aż do końca smażenia będziemy musieli rytmicznie poruszać ręką z ciastem w górę i w dół, uważając na to żeby pozostawało w miarę w jednym kawałku. 

3. Smażymy placki na rozgrzanej na najmniejszym ogniu patelni (ja użyłem naleśnikowej, sugeruję użyć grubszej), której temperatura powinna być na tyle  niska, że można przyłożyć na sekundę opuszek palca bez oparzenia. Teraz robimy najciekawszą rzecz, czyli ruchem w kierunku wskazówek zegara smarujemy ciasto na powierzchni patelni. Na powierzchni powinna pozostać cienka warstwa naszego papiah, resztę - dzięki całemu zaktywowanemu glutenowi - powinniśmy móc z łatwością odciągnąć. Jeżeli są jakieś dziury, to je naprędce łatamy.


4. Po około 10 sekundach placki będą gotowe (tak, smażymy je tylko z jednej strony). Delikatnie zbieramy je z patelni i kładziemy na talerzu, przykrywając ręcznikiem, żeby nie wyschły. Powtarzamy cały proces, aż skończy się nam ciasto. Nasze skórki nie będą idealne i pewnie dwie pierwsze nie wyjdą, ale w końcu wszystko zacznie grać. To chyba najciensze ciasto jakie w życiu zrobiłem, no może poza phyllo.


Teraz czas na nadzienie - tu jest pełen wybór. Ja zrobiłem mieszankę warzyw, którą zwokowałem i do której dodałem sos sojowy. Do tego wszystkiego zrobiłem sos, także w WOK-u. Moje warzywa to jeden korzeń kopru włoskiego, jedna czerwona papryka oraz zielona cebulka. Wszystko, oprócz zielonego kawałka cebulki, pokroiłem w wąskie paski. Najpierw na rozgrzanym WOK-u zacząłem zmażyć paprykę i koper, jako że są twardsze od cebuli. Kiedy te już trochę zmiękły, dorzuciłem cebulę i smażyłem tak długo, aż wszystko było zupełnie miękkie. Teraz wlałem kilka łyżek sosu sojowego i tyle. Odłożyłem na bok i nie wyłączając ognia, dolałem do WOK-a trochę oleju. Na to wrzuciłem drobno posiekaną papryczkę jalapeno i cztery ząbki czosnku. Kiedy już lekko się podsmażyły, dolałem świeżo wyciśnięty sok z trzech klementynek. Do tego dolałem trochę sosu sojowego i wsypałem łyżeczkę czerwonej papryki. Cały czas mieszając, teraz dolałem pół szklanki wody i gotowałem przez jakieś dwie minuty. Na koniec zagęściłem łyżeczką mąki pszennej wymieszanej z wodą i dorzuciłem dużą garść zielonej cebulki. Tyle. Nie był to najlepszy dip na świecie, ale nie o to chodziło w całym przedsięwzięciu. Zachęcam do eksperymentów.


Wreszcie nadszedł czas na zwinięcie naszych dwunastu gniewnych sajgonek. Nakładamy na środek placka nadzienie - ciężko określić ile, ale ważne, żeby nie za dużo - i zwijamy. Poniżej pokazuję, jak ja zwijałem. Można inaczej, ale ważne jest to, żeby wszystko zapieczętować, w moim przypadku żółtkiem jajka.



Muszę przyznać, że nadzienia wystarczyło mi tylko na dziewięć sajgonek. Więc zwyczajnie musiałem je wypełnić czymś innym. Padło na banana i bardzo dobrze. Był rewelacyjny. Zanim jednak przejdziemy do konsumpcji, musimy sajgonki usmażyć. W tym celu nagrzewamy frytkownicę, lub patelnię z dużą ilością oleju, do 190C i smażymy na raty, tak żeby nie było im za ciasno. Chodzi o to, by uniknąć sklejenia. Z każdej strony powinniśmy je smażyć około 3 minut, albo zwyczajnie aż będą tak złote, tak jak poniżej. Koniec. Jeszcze jedna uwaga - nie kładziemy sajgonek na sobie, ani przed ani po pieczeniu, mogą się sklejać. W rezultacie otrzymujemy niezwykle chrupiące, pyszne i zaskakująco sycące przystawki. Wystarczyły na obiad dla trzech osób.


2 komentarze:

Durszlak.pl