
Parę uwag. Po pierwsze, mąke tapioca zastąpiłem kukurydzianą. Po drugie, do nadzienia użyłem korzenia fenkułu czyli kopru włoskiego, o którego walorach i anyżowym posmaku możecie poczytać tutaj. Smażony w WOKu daje znakomity zapach i smak. Niedocenione warzywo. Po trzecie, są skórki sajgonkowe łatwiejsze do przygotowania, ale nie ma z nimi tyle zabawy.
Skórki popiah (12 sztuk)
250 g mąki pszennej
250 g mąki pszennej
1 szklanka wody
1/2 łyżeczki soli
1 łyżeczka mąki kukurydzianej
Czas przygotowania: 40 minut (plus odpoczynek w lodówce)
1. Dzień wcześniej, lub opcjonalnie minimum 4 godziny przed, przygotowujemy ciasto. Mieszamy wszystkie składniki aż powstanie bardzo kleista masa, po czym wyrabiamy ją bardzo dobrze przez około 20 minut. Wyrabianie polega na podnoszeniu ciągnącego się coraz bardziej ciasta i uderzaniu nim o miskę lub powierzchnię. Aktywujemy tym samym gluten, który umożliwi nam smażenie. Efektem ma być bardzo kleista i ciągnąca się masa, która w trakcie odpoczywania stanie się jeszcze bardziej elastyczna.
2. Następnego dnia wyciągamy miskę z ciastem i zbieramy je w jedną dłoń, drugą pozostawiając suchą. Zaczynamy teraz zawijać ciasto na siebie w dłoni aż stanie się jedną całością. Wiem, że to słabe tłumaczenie, ale nie wiem jak to inaczej ująć. Powinno bez problemu wisieć odwrócone w naszej dłoni, bardzo powoli ciągnąc się w dół. Od tego momentu, aż do końca smażenia będziemy musieli rytmicznie poruszać ręką z ciastem w górę i w dół, uważając na to żeby pozostawało w miarę w jednym kawałku.
3. Smażymy placki na rozgrzanej na najmniejszym ogniu patelni (ja użyłem naleśnikowej, sugeruję użyć grubszej), której temperatura powinna być na tyle niska, że można przyłożyć na sekundę opuszek palca bez oparzenia. Teraz robimy najciekawszą rzecz, czyli ruchem w kierunku wskazówek zegara smarujemy ciasto na powierzchni patelni. Na powierzchni powinna pozostać cienka warstwa naszego papiah, resztę - dzięki całemu zaktywowanemu glutenowi - powinniśmy móc z łatwością odciągnąć. Jeżeli są jakieś dziury, to je naprędce łatamy.
4. Po około 10 sekundach placki będą gotowe (tak, smażymy je tylko z jednej strony). Delikatnie zbieramy je z patelni i kładziemy na talerzu, przykrywając ręcznikiem, żeby nie wyschły. Powtarzamy cały proces, aż skończy się nam ciasto. Nasze skórki nie będą idealne i pewnie dwie pierwsze nie wyjdą, ale w końcu wszystko zacznie grać. To chyba najciensze ciasto jakie w życiu zrobiłem, no może poza phyllo.

Wreszcie nadszedł czas na zwinięcie naszych dwunastu gniewnych sajgonek. Nakładamy na środek placka nadzienie - ciężko określić ile, ale ważne, żeby nie za dużo - i zwijamy. Poniżej pokazuję, jak ja zwijałem. Można inaczej, ale ważne jest to, żeby wszystko zapieczętować, w moim przypadku żółtkiem jajka.

Muszę przyznać, że nadzienia wystarczyło mi tylko na dziewięć sajgonek. Więc zwyczajnie musiałem je wypełnić czymś innym. Padło na banana i bardzo dobrze. Był rewelacyjny. Zanim jednak przejdziemy do konsumpcji, musimy sajgonki usmażyć. W tym celu nagrzewamy frytkownicę, lub patelnię z dużą ilością oleju, do 190C i smażymy na raty, tak żeby nie było im za ciasno. Chodzi o to, by uniknąć sklejenia. Z każdej strony powinniśmy je smażyć około 3 minut, albo zwyczajnie aż będą tak złote, tak jak poniżej. Koniec. Jeszcze jedna uwaga - nie kładziemy sajgonek na sobie, ani przed ani po pieczeniu, mogą się sklejać. W rezultacie otrzymujemy niezwykle chrupiące, pyszne i zaskakująco sycące przystawki. Wystarczyły na obiad dla trzech osób.
Wow!To zaszalałeś:)
OdpowiedzUsuńE.
:)
Usuń